Domowy Test CRP – jak uniknęłam wizyty z dzieckiem na SORze.
Na wstępie chciałabym Wam powiedzieć, że warto czytać – dowiadywać się i kodować ważne artykuły, bo nigdy nie wiesz kiedy wiedza może przydać się Tobie, lub Twoim bliskim. Czytając artykuł p. Ani Dydzik (NieperfekcyjnejMamy) jakimś dziwnym trafem temat testu CRP wyjątkowo mnie zaciekawił. Pomyślałam sobie, że w końcu będzie sposób na sprawdzenie czy moje dzieci mają zakażenie bakteryjne, czy wirusowe. Dobrze wiem, że przy zakażeniach wirusowych antybiotyk jest niepotrzebny. Często “faszerujemy” nim nasze dzieci, choć nie jest to konieczne. Myślę, sobie – Extra! Bingo! Kupię taki test i będę zawsze go miała w domu. Na wszelki wypadek. A jak dziecię dostanie temperatury, to sobie sprawdzę i będę mądra. O, zgrozo! Losy potoczyły się zupełnie inaczej…
Pewnego dnia, kupując leki dla siebie w aptece, zapytałam o domowy test CRP, czy jest i w jakiej jest cenie. Pani pokazała mi go, powiedziała, że nie ma ich wiele i że kosztuje trzydzieści złotych. Trzydzieści złotych? – to drogo, pomyślałam i odmówiłam zakupu. Kupię później najwyżej – usprawiedliwiałam się w swojej niemądrej głowie…
i tu robię krótkie STOP i przemawiam do Was z wysokości! – kupcie ten cholerny test i nie bądźcie skąpigroszem – jak JA. Odmów sobie ciastka, winka, nawet nowy sweter nie jest tego wart. Uwierz mi, wiem coś o tym. Dwa dni wcześniej kupiłam sobie nowy sweter, ale na test jakoś nie starczyło.
Ale do brzegu. Maks dostał wysokiej gorączki. Trafiłam z nim dość szybko do Pani Doktor. Pani Doktor po długim badaniu stwierdziła, że nie ma zmian osłuchowych. Gardło czyściutkie. Oprócz gorączki zero dodatkowych objawów. Dlatego wyszłam z poradni dzieci chorych bez antybiotyku. Wszystko wskazywało na to, że organizm mojego dziecka zaatakował wirus. Jak większość z Was wie – infekcji wirusowych nie leczy się antybiotykiem. Tak jak nagle przychodzą, tak nagle odpuszczają penetrowanie naszego organizmu. W takich sytuacjach najlepiej poczekać i nie wpychać w dziecko kolejnego antybiotyku. Wróciłam do domu pełna nadziei, że zaraz przejdzie. Tylko jeszcze chwila gorączki, a potem juz coraz lepiej. Niestety. Było coraz gorzej. Maks gasł w oczach, a leki przeciwgorączkowe stosowane wymiennie (Ibuprofen i Paracetamol) przestały zbijać gorączkę. Wtedy przypomniałam sobie, że istnieje test CRP. Jeśli test wykazuje wysokie CRP , oznacza to – po pierwsze, że to nie jest (albo już, albo nigdy nie było) infekcja wirusowa. Po drugie – że w organizmie rozwija się stan zapalny.
Ale ja nie ma testu!! Nie kupiłam! Zadzwoniłam do przyjaciół. Objechali apteki i nie znaleźli testu. Obdzwoniłam apteki w mieście obok, ale niestety też go nie mieli. W ostateczności zadzwoniłam do koleżanki farmaceutki, a ona choć sama była chora pomogła w organizacji testu. Dlatego nie kupujcie ciastek i wina – kupcie test CRP.
W przypadku Maksa wynik wyszedł powyżej 100 mg/L, co wskazywało na to, że jest to zakażenie bakteryjne. Stan zapalny na wysokim pułapie. W tym momencie skontaktowałam się z Panią Doktor. Powiedziałam, że mam w domu antybiotyk. Kazała mi go podać jak najszybciej lub udać się na SOR.
Nam się udało. Antybiotyk szybko zadziałał. Wiem jednak, że gdybym odczekała jeszcze kilka godzin, wylądowałabym na szpitalnym oddziale.
Test ułatwił mi nie tylko rozpoznanie infekcji pomiędzy wirusiwą i bakteryjną, ale pokazał mi w jak ciężkim stanie jest organizm mojego dziecka.
Odkąd dowiedziałam się o istnieniu Testu CRP, byłam przekonana, że będę go używać w sytuacjach odwrotnych do zaistniałej. Że będę sprawdzać, czy przepisany przez lekarza antybiotyk rzeczywiście jest potrzebny. Dziwnym trafem nie przyszło mi do głowy, że bedzie mi dane sprawdzać stan, w którym ten antybiotyk jest po prostu konieczny.
Przyjdzie Wam pewnie do głowy, że zakażenie wirusowe może przeistoczyć się w bakteryjne. Wiem. Dlatego apeluje! Miejcie ten test zawsze w apteczce. Ja miałam jeszcze jedno szczęście. Miałam w domu nowy, nie otwierany antybiotyk. Miałam go z jednej z poprzednich chorób, w których okazywało się, że nie był potrzebny. Stał sobie na półce i czekał właśnie na ten dzień. Dzień w którym zbieg wszystkich zdarzeń uchronił nas przed SORem.
Podejrzewam, że wielu z Was od razu pomyśli – co za lekarz? Jak można nie rozpoznać? Odpowiadam – można. Wiecie jaki to jest dobry lekarz? – dobry lekarz to taki, który nie przepisuje dziecku antybiotyku bez powodu. Ot tak, żeby mieć z głowy, żeby się przypadkiem nie wrócili do niego z komplikacjami. Dobry lekarz, to taki do którego mogę zadzwonić, jeśli coś mnie niepokoi. Dobry lekarz to taki, który jak nie przychodzisz na kontrolę po kilku dniach, to sam się odzywa i pyta o zdrowie dziecka. Od razu rozwieję wątpliwości. Pani Doktor o której powyżej napisałam, nie przyjmuje prywatnie i nie jest moją znajomą, czy rodziną – jest po prostu lekarzem z powołania.
Teraz trochę praktycznej strony.
Taki Test CRP kupiłam. Czy są na rynku inne? – nie wiem.
Zdjecia całej zawartosci niestety nie mam, ponieważ test był wykonywany pod wielką presją czasu oraz pośród krzyku i płaczu dzieci. Test jest z krwi, więc dzieci były przerażone.
Żeby nie było tak strasznie poważnie, to przyznam się Wam do czegoś. Mam taką jedną swoją przypadłość. Przypadłość ta, przeszkadzała mi juz wiele razy w życiu. Miałam z nią problemy w ciąży oraz kiedy leżałam z dziećmi w szpitalu. Jest przypadłość, która nazywa się: “jak tylko widzę krew, to padam jakbym dostała z wiatrówki w łeb”. Ogólnie mówiąc mdleję na każdy widok krwi. Także sami rozumiecie – nie było łatwo, rownież mi 🙂 .
Przed badaniem, konieczne jest mycie i dezynfekcja rąk. Ja w domu zawsze mam mydło do dezynfekcji rąk. Nie, nie dlatego że jestem idealną panią domu 🙂 Mam je, ponieważ pracuję w sklepie z chemią profesjonaną Tenzi. Takie mydło w moim sklepie to codzienność, ale myślę że kupno takiego mydła w dzisiejszych czasach nie należy do trudnych. Umyłam ręce sobie i Maksowi, potem popsikałam miejsce przyszłego ukłucia Octeniseptem.
W pudełku znajduje się specjalne urządzenie, które trzeba “uzbroić” w taki sposób, żeby przyłożone do palca dziecka wystrzeliło malutka igiełką.
Moja rada: przed tą czynnością ogrzewałam Maksowi dłonie, żeby zwiększyć przepływ krwi. Nie żebym była taka mądra. Przypomniałam sobie jak kiedyś próbowałam zrobić podobny test sobie, a że mam problemy z krążeniem i miałam lodowate dłonie, to skończyło się na przebiciu naskórka i ani jednej kropli krwi. Dlatego pamiętajcie, szybkie rozgrzanie dłoni przez pocieranie bedzie wskazane.
Kiedy krew się już leje ciurkiem (nie No żart:) pobierasz do małej pipetki krople krwi, tak długo, aż poziom krwi dojdzie do zaznaczonej linii. Wtedy otwierasz buteleczkę z zakraplaczem, która zawiera w sobie diluent (rozcieńczalnik) i wkraplasz tam krew. Mieszasz, a następnie łamiesz końcówkę zakraplacza i nakraplasz cztery krople na płytkę testu. Płytka wyglada tak samo jak na przykład test ciążowy (o ciążowych to bym mogła doktorat napisać, tyle ich zrobiłam 🙂 a mam tylko dwójkę dzieci).
Na zdjęciu pokazuję test Maksa. Zdjęcie zrobione jest po dobie od pobrania, więc test może być mniej czytelny, ale uwierzcie mi, że jak zrobicie to bedzie od razu wiadomo co jest grane.
Ostatnia moja rada! Moje dzieci bardzo panikowały przed, podczas i po teście. Maks płakał przez test, przez gorączkę i ze strachu. Hania płakała jak widziała krew Maksa i jego łzy. Jedyne co przyszło mi do głowy, żeby opanowali strach to… Wyciągnęłam swoje teczki ciąży. Pokazałam im testy ciążowe jakie zrobiłam, jak dowiedziałam się, że jestem z nimi w ciąży. Pokazałam wyniki badań i zdjecia usg – pomogło. Zobaczyli, że każdy czasem musi przejść przez jakieś badanie. To jest taka rada dodatkowa, bo każdy rodzic wie co zrobic, żeby jego dziecko przestało być smutne.
Reasumujac – Domowy Test CRP – uratował mi tyłek. Będę go miała zawsze w apteczce. Radzę Wam zrobić to samo.
Artykuł nie jest sponsorowany. Powstał raczej z chcęci wytłumaczenia innym tematu. Podlinkowałem strony dla Waszej wygody.