90 lat życia! – urodziny Myszki MIKI
Jadę autem. Słońce świeci prosto w oczy. Zrobiło się mroźno. Mijam bazarek. Zza samochodowej szyby, oglądam “starocia” do sprzedania, wygrzebane gdzieś w centralnych Niemczech. Wielu ludzi z naszej okolicy, przyjęło front zarabiania na śmieciach przywiezionych od naszych zachodnich sąsiadów. Myśląc sobie o losach Polaków – odwracam głowę w kierunku jazdy, jednym jednak okiem dostrzegam przepiękny kosz wiklinowy. Boszeee, taki właśnie chciałam mieć!!! AAA… wszystkie dziecięce zabawki zmieściłyby się w jednym miejscu. Jak mogłoby być cudownie. Jak czysto w domu, mogłoby być! W jednej chwili, naciskam hamulec, parkuję na pierwszym lepszym miejscu. Krzywo i na dwóch miejscach parkingowych, ale muszę się spieszyć. Takie perełki starociowe nie utrzymują się długo w sprzedaży. Myślicie, że tylko ja jedna chciałabym mieć dom wolny od pluszaków, klocków i autek na dywanie? No właśnie. Takich potrzebujących jest wiele. Chwytam torebkę i w pośpiechu zamykam auto. Szybkim krokiem zmierzam w stronę bazarku. Kiedy jestem na ostatniej prostej dostrzegam, że z naprzeciwka nadchodzi kobieta. Ma ze trzydzieści lat, jak na moje oko. Na pewno jest matką, na sto procent idzie w stronę mojego wiklinowego kosza. Patrzę jej prosto w oczy. TAK. Już wiem, że idzie po niego. Robię szybki ogląd sytuacji.
ONA: niższa ode mnie, krótkie nogi. Jeśli zacznie biec, to na pewno, to ja wygram wyścig. Jest o kilka metrów dalej ode mnie. To duży plus. O, jeszcze trzyma reklamówkę w ręku. Z obciążeniem, na pewno nie będzie szybsza.
JA: wysoka, szczupła, długie nogi, zwinna, zdeterminowana i bez obciążenia – po prostu ideał.
Wygrana bankowa. Widzę, że baba zaczyna biec. Biegnie wolno, ale stanowczo. Na szczęście reklamówka zwisa jej z nadgarstka. Trochę ją to spowalnia, więc ja ruszam do akcji. Przyspieszam żwawo, a to okropne babsko robi coś czego się zupełnie nie spodziewam. Łapie reklamówkę w dwie ręce i rzuca prosto do wiklinowego kosza. Nie to już mój koniec. Kobieta triumfalnie posyła mi uśmiech. Myślę sobie – nie ten kto pierwszy rzuci torbą, ale ten kto pierwszy zapyta sprzedawcę o cenę będzie zwycięzcą. Krzyczę więc do faceta – ile za to cudo?! Wtem, potykam się o pluszaka w kształcie Kubusia Puchatka i wpadam do kosza z impetem. Wieko upada mi na głowę. Sprzedawca patrzy na mnie z niedowierzaniem. To cudo, kosztuje sześćdziesiąt złotych, ale właśnie go sprzedałem tej pani – i pokazuje na babę, która przed chwilą, rzuciła reklamówką do kosza w którym siedzę ja. Owa reklamówka napchana była czarną porzeczką. Scena pisze się zatem następująco. Baba się śmieje, sprzedawca płacze ze śmiechu na widok mojej dupy w porzeczce. Ludzie wokół stoją pokazując na mnie palcami. Wstaję udając resztki godności. Podnoszę z ziemi Kubusia Puchatka, o którego się przewróciłam, rzucam sprzedawcy dwadzieścia złotych i odchodzę ze spuszczoną głową. Wracam do domu. Dom – mój azyl, moja ucieczka od przegranych i upokorzeń. Pocieszam się, że przynajmniej mam dla dzieci zabawkę, że kosz nie jest atrakcją dla dzieci, a pluszak to zawsze radość. Brudna, spocona i lekko spłakana podchodzę do dzieciaków i daję im prezent. Hania patrzy na mnie, potem na Maksa, potem na Puchatka, a potem znów na mnie i cienkim głosikiem mówi – znów zabawka? Nam się już to nie mieści w koszu, mamo. Zresztą miałaś nam kupić Myszkę Miki – przecież ma urodziny!
Kochana MYSZKO MIKI – byłaś ze mną jak byłam dzieckiem, jesteś z moimi dziećmi do dziś. Od zawsze jesteś autentycznym idolem naszej rodziny.
Z okazji Twoich 90-tych urodzin, życzę Ci, abyś nieustannie uczyła dzieci mówić, liczyć i wyrażać emocje.
STO LAT MIKI MOUSE!
